Chciałam dobrze. Zamknęłam oczy i nie, wcale nie płakałam. Może tylko troszkę, wieczorem, kiedy kilka złych myśli zagnieździło się w moim umyśle. Ale w gruncie rzeczy nadal chciałam dobrze. Wstałam rano z wysoko uniesioną głową, zdążyłam na autobus i odrobiłam pracę domową z niemieckiego. Wyrzuciłam wszystkie "przyjaciółki" i nawet porozmawiałam z jakąś nowo poznaną dziewczyną. Chciałam dobrze. Wieczorami kładłam się spać i wyobrażałam sobie mnóstwo scenariuszy, które się przecież nigdy nie sprawdzą. Jednak, najważniejsze, nie pozwoliłam im zrujnować swojego dnia. Uśmiechałam się szeroko, skakałam wokół i wszyscy myśleli, że jest dobrze. Ja też tak myślałam. Chciałam, żeby było dobrze. Ale wtedy parę zdań z ust osób, które uważałam za dość bliskie. A jeśli nawet nie bliskie, to chociażby "zakolegowane". Ale nie. Czy byłam naiwna? Czy zbyt wierzyłam, że pozytywnym myśleniem dam radę pokonać to, co jest we mnie? Płakałam. Późno w nocy, kiedy wszyscy już spali. Znowu mi zależy, choć nie powinno. Znowu zapomniałam, że miałam się nie przywiązywać, że miałam się odsunąć od nich wszystkich. Kruche ściany szczęścia pozwoliły zapomnieć na chwilkę o całym tym bałaganie. Niestety, zamiast ze zdwojoną siłą stawić temu czoła, mam ochotę skulić się jeszcze bardziej i przytulić się do kogoś. Potrzebuję pomocy, bardzo potrzebuję pomocy. Ciekawa jestem, ile jeszcze słów będę musiała użyć, by choć trochę opisać swój stan. Ciekawa też jestem jak bardzo ludzie to nie interesuje. Ale, ja naprawdę, chciałam dobrze.
#62
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz