Przyznam się szczerze, że gdy otwierałam bloggera wcale nie miałam zamiaru pisać nowej notki. Ostatnio staram się być aktywna i traktować Diabła jak pamiętnik, jak za dawnych czasów, za którymi tęsknie. Jednak po pewnej chwili miałam w głowie tak duży natłok myśli, że pomyślałam "może warto je przenieść na papier", ale zamiast bazgrać w moim papierowym pamiętniku w ciasteczkowej oprawie postanowiłam nałożyć słuchawki i dać upust moim emocjom tutaj. Po prostu jak pisałam, mój psychiatra to idiota. Przepraszam, ale tego nie można inaczej nazwać. Za każdym razem jak wchodzę do jego gabinetu i siadam na tym dużym, bordowym fotelu, który powinien się bujać, ale tego nie robi, mam ochotę po prostu wziąć go [fotel] i przywalić mu panu R. w twarz. Może powiecie, że znowu daję się mojej nerwicy. Ale posłuchajcie mnie przez chwilę, a raczej przeczytajcie to, co mam do powiedzenia. Nie wiem, czy ktokolwiek z Was był kiedyś pod opieką psychiatry/psychologa, ale w momencie w którym do poradni trafia dziewczyna ze skierowaniem, sprawa jest trochę poważna. Nie chcę się tu w żaden sposób wywyższać, bo moje problemy psychicznie nie są ani trochę ważniejsze od problemów innych, ale chodząc na terapię powinnam robić postępy, przynajmniej takie jest założenie. A mój psychiatra powinien mi pomagać radzić sobie z moim problemem - to również jest założenie. W moim przypadku to pierwsze może się sprawdzać; wciąż mam dni, kiedy nie mogę się ruszyć i po prostu patrzę się w sufit, ale staram się ze wszystkich sił nie pozwalać moim myślom dryfować. Czasami krzyczę, chcąc pozbyć się bólu, a czasami go sobie sprawiam, żeby coś poczuć. Jednak widzę u siebie postępy; wychodzę z domu, dość często. Zrozumiałam, że moje szczęście opiera się na mnie - jedyną osobą, która zawsze będzie ze mną jestem ja i jeśli chcę być w końcu szczęśliwa, muszę pokochać siebie. Jeśli będę miała swoje plecy, nie będę samotna. Uważam, że to naprawdę duży postęp, ale mamy mały problem - do tego wszystkiego doszłam sama. Gdzieś między wieczornymi łzami i oglądaniem zachodu słońca. Nie pomógł mi w tym nikt, co dla mnie nie jest zaskakujące, bo tak było zawsze. Dlatego tak bardzo denerwuje mnie mój psychiatra; on po prostu nie rozumie. Nigdy nie przeszedł tego, co ja. Nigdy nie był sześcioletnią dziewczynką obwiniającą się o śmierć mamusi; nigdy nie był ośmiolatką piszącą listy samobójcze, siedzącą w ciemności i płacząca, bo znowu kogoś zawiodła. Nigdy nie był nielubianą świruską, idącą samą korytarzem. Nigdy nie czuł się mały, niezależnie od tego z kim rozmawiała i nigdy nie obawiał się spojrzeć komuś w oczy, żeby nie zobaczyć znajomych iskierek gniewu. Nigdy nie był opuszczony przez wszystkich bliskich, nigdy nie stał nad mostem i zastanawiał się nad skokiem. Nigdy nie lądował w szpitalach po nieudanych próbach zabicia siebie. Nie był mną, nie przeżył tego, co ja i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie traktował mnie jak głupiej gówniary i gdyby nie udawał najmądrzejszego w świecie. To byłoby w porządku, gdyby chciał mnie poznać. Gdyby próbował zrozumieć, dlaczego nie lubię teraz ludzi, zamiast mówić mi, że jestem nieinteligentna. Gdyby chciał się dowiedzieć, dlaczego chcę się nauczyć, a nie zmienić. Gdyby nie był tępym i ograniczonym osłem, który nie potrafi zrozumieć drugiego człowieka. Może gdyby chociaż chciał się dowiedzieć; zapytał, dlaczego wolałam okaleczać siebie niż zgłosić się do szkolnego pedagoga. Dlaczego nie powiedziałam nigdy tacie, co mnie trapi. Dlaczego siedzę zamknięta w domu, ze słuchawkami na uszach. Dlaczego czasami mdleję na korytarzu. Dlaczego duszę się krwią i tracę panowanie nad sobą. Dlaczego wybucham płaczem czytając ulubione książki i cholera jasna, dlaczego ciągle to robię, chociaż znam je na pamięć. Gdyby chciał mi pomóc. Gdyby wyciągnął rękę i powiedział, że każdy z nas ma swoje nawyki. Gdyby mnie nie oceniał.
Wtedy to byłoby w porządku
Próbowałaś mu to powiedzieć?
OdpowiedzUsuńSzkoda, że taka cudowna osoba (jaką jesteś) może być "nielubiana" i "opuszczona". Zawsze, jak będziesz się źle czuła, pamiętaj, że jest gdzieś pewnie po drugiej stronie kraju człowiek, który marzy o przyjaźni z Tobą. :)
Owszem, starałam. Stwierdził, że jestem uprzedzona.
UsuńDziękuję, to miłe, że tak mnie postrzegasz. Jednak ja na miejscu innych bym się ze sobą raczej nie przyjaźniła; zazwyczaj kończy się to zranieniem.