24.07.2016

Brak tytułu

Nazywam to drugim dorastaniem.

Myślę, że jest ono widoczne na każdej zapisanej kartce, która wypada mi z torby (zasada "piszę tylko gdy się zakocham bądź rozpadam na kawałki" wcale już nie obowiązuje. Chociaż, muszę przyznać, wtedy przychodzi to o wiele łatwiej.); w moich wypowiedziach, teraz trochę bardziej optymistycznych niż wcześniej; ale przede wszystkim w tym, jak patrzę na świat. To, co kiedyś wydawało mi się końcem mojego istnienia teraz jest dla mnie tylko początkiem. Ta świadomość trochę mnie przeraża, ale zostawia duże pole popisu dla myśli i tego, w jaki sposób wyrażam teraz siebie.

Wiele osób nie rozumie dlaczego nazwałam ten proces "drugim dorastaniem"-- a raczej, czemu tak koniecznie potrzebny był mi ten przedrostek "drugie", żebym mogła w spokoju zamknąć oczy i pozwolić temu wszystkiemu płynąć bez większego załamania. Myślę, że głównym powodem jest to, że ja w głębi duszę czuję, że jedno dorastanie już przeszłam. Było one, huh, dość chaotyczne i nieprzyjemne, ale pewne lekcje wyciągnęłam. Muszę przyznać, że nie mam z nim najlepszych wspomnień - ani z tym, jaką osobą się stałam. Trochę zgorzkniała, bardzo niepewna i zawsze spodziewająca się najgorszego. Miałam (mam?) złe nastawienie do rodziny i ludzi jako ogółu; zatopiłam się we własnym dołku i z wściekłością patrzyłam na to, ile złych rzeczy się działo. Byłam zbyt poważna jak na dwunastolatkę, ale jednocześnie nie umiałam kompletnie pogodzić się ze stratą dzieciństwa, więc usilnie próbowałam przybliżyć dorosłość. 

To naprawdę nie było dobre dorastanie.

Teraz, muszę przyznać z niechęcią, zaczynam się otwierać. Przyzwyczajenie się do posiadania przyjaciół jest trudne, ale robię naprawdę wielkie postępy; sam fakt, że "ja" sprzed roku byłaby już zmęczona tak pozytywnym myśleniem, które prezentuję teraz. A nawet zwykłą rozmową z babcią, którą przeprowadziłam kilka minut temu. Ja teraz, może wciąż niezadowolona i z pewnością jeszcze niewyleczona, jestem w stanie sama zainicjować rozmowę. Wyciągnąć włoski, które niekoniecznie kończą się najgorszym scenariuszem. Wziąć rano tabletki i pójść na rower. 

Przyznać się przed samą sobą, że to ja byłam problemem - i wcale nie obwiniać się za to, jak to wszystko się potoczyło.

Myślę, że idę w dobrym kierunku. Faktycznie, nie jestem jeszcze tam gdzie powinnam, ani tym, kim powinnam, ale teraz jestem w stanie przejść nad rzeczami, o któreś kiedyś się potykałam. I kiedy spoglądam na siebie sprzed dwóch lat, nie czuję wstydu. Nie próbuję usprawiedliwiać niektórych moich zachowań chorobą, ani też nie jestem przerażona tym, co jeszcze przyniesie mi przyszłość. (No dobrze, może jestem. Może panikuję codziennie, ale czy ktoś może mnie winić? Jestem jeszcze młoda, ale wiem, że wcale nie będzie łatwo; w życiu nigdy nie jest jakoś łatwo, jak się tak patrzy.) 

Ten cały post wyszedł dość chaotycznie, ale czuję się lżej po jego napisaniu. To tak, jakbym podjęła finałową decyzję. Wiem, że kiedy znowu wpadnę w jeden ze swoich stanów, to wcale nie będzie wyglądało kolorowo. Może znienawidzę siebie i tego, co robiłam przez ostatnio miesiące, by odzyskać resztki dobrego samopoczucia - możliwe również, że wcale nie będę się tym przejmować, tak, jak wszystkim innym, łącznie z własnym zdrowiem. Nie wiem tego, ale nie chcę spędzić kolejnego roku, leżąc w łóżku i b o j ą c się, pozwalając własnym demonom władać tym, kim jestem. Tutaj chyba widać to, jak bardzo wyrosłam z mojej pierwszej dojrzałości. Staram się wierzyć, że się uda. Za rok, dwa, siedem, ale może się jednak uda.

To tylko może.

Jak na razie wiem tylko tyle, że moje notatki, wiersze, opowiadania, mają w sobie więcej mnie, a mniej bólu. To chyba dobrze.
"Drugie dorastanie" wcale nie brzmi tak źle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz