Dorastanie ma to do siebie, że im dłużej trwa, tym bardziej męczy.
Lubię wracać myślami do czasów późnego dzieciństwa czy wczesnego okresu dorastania. Muszę przyznać, że jako dziecko internetu miałam dużo szczęścia; większość osób w moim wieku wspomina ten moment w ich życiu dość niechętnie, jako siedzienie godzinami przed komputerem na fejsie czy gdziekolwiek indziej. Ja natomiast poznałam wielu ludzi, dla których słowo "granice" było czymś z innej epoki. Może to dlatego do dzisiaj spędzam noce pisząc opowiadania o światach, które ciężko odkryć samemu albo wędruję myślami do miejsc, których nie umiem dotknąć. Lubię o tym myśleć; czasami to trochę boli, ale to jest dobry ból. Ten, który przypomina mi, że nie muszę szaleć wieczorami, żeby coś przeżyć. Nie żebym miała coś przeciwko ludziom, którzy to robią - to po prostu nie dla mnie, ale często presja społeczeństwa daje siwe znaki i mam ochotę wyjść do ludzi, których nie znam i generalnie nie chciałabym poznać. Walory bycia nastolatką; czasami trzeba usiąść i przypomnieć sobie, kim się jest i w co się wierzy.
Zawsze byłam dobra w byciu sentymentalną. Gdzieś tam, wśród wspomnień, jest ta odrobina komfortu, której potrzebuję do podjęcia decyzji. Wiele znajomych, może nawet przyjaciół, z tamtego okresu wciąż pomaga podejmować mi decyzje, chociaż nie sądzę, by zdawali sobie z tego sprawę. W końcu nie bez powodu są z tamtego okresu. Po prostu myślę o nich i przypominam sobie, kim nie chciałabym być z powrotem; od czego uciekłam, co wygrałam. To ten rodzaj gorzkich wspomnień, gdzie powrót do rzeczywistości możliwy jest dopiero po przejrzeniu całego albumu. Nie jest to miły proces. Nie polecam go ludziom, których przeraża przeszłość do tego stopnia, że nie mogą się z nią zmierzyć sam na sam.
Jeśli mam być szczera, ciągle się zmieniam. To dość ekscytujące, jeśli pomyślisz, że każdy nowo poznany człowiek dostanie od Ciebie tę cząstkę, której nie miał nikt inny. Przerażające, jeśli zdasz sobie sprawę, jak bardzo różnisz się od osoby, którą poznała Twoja najlepsza przyjaciółka. Staram się skupić na tej fajniejsz części; otwierać ramiona na nowe wyzwania i przypominać sobie, że to w porządku, mam jeszcze czas na wszystko; na bycie szczęśliwą, na bycie smutną, na sukces, na znajomości. Myślę sobie: to przecież nie będzie trwało wiecznie i faktycznie, niedługo później w odbiciu znowu wita mnie znajoma twarz. Nie ma to jak spędznie reszty życia z jedyną osobą, którą ciężko jest lubić.
Właściwie to nie wiem, gdzie jest koniec, a gdzie początek tej pętli. Po prostu czuję, że muszę walczyć - dla siebie, którą byłam wtedy, która zaczęła latać i spadła; dla siebie, którą jestem teraz, która zbiera resztki i ciągle nie wie, jak je połączyć w całość.
Dla siebie, którą będę i która - mam nadzieję - będzie wstanie znowu wznieść się ponad chmury. Lubię myśleć, że ta odrobina optymizmu nie zabije ani mnie, ani nikogo wokół. Czasami tak jest, że zamiast szukać odpowiedzi w innych, musimy ją najpierw znaleźć w sobie. Ja swojej ciągle nie mam, ale chyba jestem już na dobrej drodze.
Miło jest tu wrócić.
Miło jest przeczytać nowy post. Trzymaj się!
OdpowiedzUsuń