29.06.2019

Jak to było dorastać w internetach

Szczerze wątpię, żeby ktoś tu jeszcze zaglądał - ja sama już dawno wylogowałam się z konta na bloggerze i chociaż wiąże się z nim wiele słodko-gorzkich wspomnień, nie tęsknie ani nie chlipię za godzinami spędzonymi przed komputerem. Nie żebym teraz tego nie robiła; przyznam się szczerze, że częściej można się ze mną skontaktować na twitterze niż w cztery oczy. No ale coż.

Coś mnie popchnęło do zajrzenia tutaj, chociaż nie spodziewałam się, że jak tylko otworzy mi się strona główna wyciągnę paluszki do klawiatury. Przestałam pisać. Może można poznać to po tym, jak ciężko przychodzi mi złożenie zdania, które nie posiada w sobie chociażby jednego zapożyczenia bądź błędu ortograficznego. Nie obwiniam jednak internetu; raczej ma to więcej wspólnego z moimi brakiem wiary w siebie i ludźmi, którymi się otaczałam trzy lata temu. Wtedy mniej więcej przestałam zapisywać myśli na papierze - albo chustecze, w notatkach w telefonie, w wiadomościach do najlepszej przyjaciółki. Bywa, tak mówią, chociaż w głębi duszy mam wrażenie, że zawiodłam tę małą dziewczynkę we mnie, która miała w głowie więcej myśli i słów. Może jeszcze się do niej odezwę. Mam talent do przekonywania ludzi. 

Szczerze, chciałabym wam coś opowiedzieć. Tak po krótce, bo wypiłam dwa energetyki godzinę temu (na kawę mi nigdy nie starcza), a z domu wychodzę dopiero za dwie godziny. Zaczęłam wychodzić z domu, tak w ogóle. Gdzieś między drugą klasą gimnazjum a maturalnym chaosem kawiarnie i wieczory nad Wisłą stały sie normą. Nowe grono znajomych, wśród których nigdy nie czuję się komfortowo (nie ich wina, tak myślę. To ja mam coś z głową nie tak, taki defekt, mała zraza do ludzi - myślę, że rozumiecie) i doświadczenia, o których nie chcę mówić teraz, może i nigdy. Ale schodzę z tematu; przynajmniej to się nie zmieniło. Natłok myśli w mojej głowie sprawia, że często ciężko jest przypomnieć sobie, co chciałam powiedzieć i w jakim języku. Moja polonistka mówiła na to kwiecisty styl pisania, ja natomiast widzę to jako upierdliwy efekt którejś z niewyleczonych chorób psychicznych. Albo może i nie. Do psychologa nie wróciłam od drugiej klasy gimnazjum. To też się nie zmieniło.

Próbowałam się zalogować na poszkole, kilka tygodni temu. Może nie wiecie, spędziłam tam większą część swojej podstawówki i połowę gimnazjum. Później sporadycznie wpadałam na czyjąś stronę, zostawiałam wiadomość typu "Hej, co u Ciebie? U mnie kompletne szaleństwo, mam Ci tyle do opowiedzenia jak tylko będę miała czas! Wyślij mi zdjęcie królika, no buziaki, papa" i uciekałam jakby mnie ktoś gonił. Przyjemne to jednak było, mieć takie wspomnienie z dzieciństwa, które trwa. Teraz już nie, chociaż może to i lepiej. Głupie rzeczy tam wyprawiałam jako dzieciak. Teraz, w wieku prawie dziewiętnastu lat, patrzę się na to i śmieję, ale pewnym osobom raczej nie jest do śmiechu. Myślę, że gdybym mogła, to powiedziałabym przepraszam, chociaż nie wiem, czy to coś by zmieniło. Przepraszam rzadko coś zmienia. To trochę taki mit, jak rosół. 

Pamiętam, że po poszkole nadszedł mój rozkwit, przynajmniej tak to sobie oceniam w głowie, patrząc na całą mą osobę na przestrzeni czasu. Będąc na blogu dużo pisałam: opowiadań, wierszy i komentarzy pod cudzymi postami, gdzie najczęściej wybuchała awantura, a ja byłam w środku niej. Czasami myślę, że to jest mój żywioł, chociaż teraz rzadko się kłócę, dyskutuję, komentuję. Trzymam język za zębami, jak to mówią. Nawet jeśli mi się coś wymsknie, to usuwam jak najszybciej mogę. Nie chcę kłopotów. Ja z gimnazjum wyśmiałaby mnie w twarz. Co za dziwna wizja.

Pamiętam, że jako dziecko i nastolatka często słyszałam, że jestem dojrzała. Moje poglądy są dojrzałe, moje słowa są dojrzałe, moje rady są dojrzałe. Głównie tym się zajmowałam w liceum: radami. Latałam między ludźmi jak szalona, rzucałam słowa otuchy i zapewnienia, że wszystko było dobrze, a potem rozwiązywałam problem za problemem. Niektórzy na to nie zasługiwali, ale nie żałuję. Dla mnie to nie było trudne, wczuć się w sytuacje drugiej osoby, powiedzieć "rozumiem przez co przechodzisz" albo "postaram się pomóc". Wiem, że nie wszyscy mnie widzieli jako taką, ale chciałabym wierzyć, że komuś jednak pomogłam. Nie usłyszałam wiele dziękuje ale też nie za wiele "nie miałaś racji", więc chyba wszyscy na tym zyskali. Ja miałam coś do roboty, a oni mogli ruszyć na przód.

Teraz już nie daję rad. Nie mam komu, chociaż nie brakuje mi znajomych na całym świecie. Nie wiem, czy to ja sprawiam wrażenie zbyt zajętej własnymi sprawami, ale trochę czuję się odsunięta od problemów innych. Od swoich problemów też. Wyznaję zasadę ukrywania wszystkiego pod książkami od łaciny. Działa na wezwania do zapłaty, aplikacje na studia, jak i złamane serce. Taka pretensjonalna wersja taśmy klejącęj. Polacy robią bardziej. 

Myślę, że jestem sama, co nie jest nowością. Całe życie jestem sama. Oczywiście, miałam ludzi w swoim życiu: przyszli tutaj z widłami, albo rumieńcami na polikach. Nie mnie oceniać, kto miał racje i kto znał mnie bardziej, chociaż prawda leży po środku, jak to bywa, kiedy w gre wchodzi nastoletnia dziewczyna. Teraz też przychodzą, już nie tutaj, ale są. Przynajmniej tak mówią, bo ja nie kojarzę, żebym ostatnio porozmawiała z kimś na temat inny niż wkurwiający mężczyźni w metrze czy to, jaką bucerią jest MISH. Aplikuję na filologię klasyczną i MISH, jeśli chcecie wiedzieć. W głębi siebie wiem, że to nie jest do końca rzecz, którą chcę robić, ale nie chcę się wycofywać. To źle działa na wizerunek, który stworzyłam. Ta ja, która wcale nie siedzi teraz w łóżku w różowych majtkach ma wszystko poukładane, a serce wcale jej nie ściska na myśl o wysłaniu CV. Ta, która to robi nawet nie wie, co wpisać w rubryce "zainteresowania". Pokręcony ten świat nastolatek.

Ktoś kiedyś w internecie powiedział, że nie trzeba mieć życie figured out tak od razu, ale chyba nie wziął pod uwagę wszystkich innych, którzy mówią inaczej, a siła ich przebicia jest o wiele większa. 1:4, tak na moje oko. Podałam dalej post tego pierwszego, bardziej dla ludzi, którzy mnie obserwują niż siebie. Ja wierzę w wersje "życie nie zatrzymuje się dla nikogo". Dlatego staram się być wszystkim i niczym w jednej osobie. Ciekawa koncepcja, jeśli mnie pytacie. Może o tym powiem na rozmowie kwalifikacyjnej. "Kim chce być Pani za 5 lat?" "Energią wytworzoną między nicością a bytem." Już widzę, jak moja nauczycielka etyki rozszerza oczy z niedowierzenia. Nie, proszę Pani. Ja nic się nie nauczyłam. Szczególnie nie w internetach.

1 komentarz:

  1. jak miło znów coś od Ciebie przeczytać. :)
    dorastałam podobnie. pamiętam jeszcze nasze krótkie rozmowy prowadzone dwa lata temu na poszkole (awatar z Shelly z Twin Peaks). mam wrażenie jakby skasowanie poszkole zamknęło pewną furtkę do dzieciństwa.
    sama w liceum też służyłam radą najlepszym znajomym, ale najgorsze było to, że sama nie umiem pomóc sobie i teraz zostałam całkiem sama, znajomi odwrócili się.
    powodzenia we wszystkim, trzymaj się.

    OdpowiedzUsuń